wtorek, 5 lipca 2016

10. ,,Lepiej zaliczać się do niektórych, niż do wszystkich.''

Byłam rozespana i nie do końca wiedziałam gdzie jestem. Jednak po dłuższej chwili przypomniałam sobie o wczorajszym wieczorze.
Dziwne, zasypiając leżałam na kanapie w salonie, a teraz znajduję się w dużym łóżku, w zupełnie innym pokoju. Przyglądałam się w ciszy mojemu otoczeniu.
Duży, przytulny, wysprzątany i dobrze urządzony pokój jak na gust faceta.
Po mojej prawej stronie stał regał z płytami, a obok znajdowała się wieża Audio.
Byłam ciekawa jaką muzyką się fascynuje i czego najczęściej słucha.
Nagle usłyszałam, że ktoś się zbliża. Przymrużyłam lekko oczy i dalej wylegując się na łóżku,
czekałam na dalszy rozwój sytuacji. W pokoju pojawił się Ross.  Ubrany w czarną podkoszulkę i ciemne jeansy,  na stopach miał jedynie szare skarpetki.
Udając, że śpię, obserwowałam zachowanie chłopaka.
Ross odsłonił granatowe żaluzje i uchylił okno. W jednej chwili w pokoju zrobiło się jasno i pogodnie. Następnie chłopak zaczął zdejmować koszulkę.
W tym momencie byłam zawstydzona i podekscytowana jak małe dziecko, na widok pół nagiego faceta. Zastanawiałam się czy to wypada podglądać w prawdzie nie znajomego chłopaka. Jednak w końcu doszłam do wniosku, że chrzanie to co wypada, a co nie i dalej obserwowałam Rossa.
Gdy chłopak ściągnął koszulkę, widziałam muskularną i dobrze zbudowaną klatkę piersiową oraz umięśnione ramiona. Nie będę udawała, że ten widok nie zrobił na mnie wrażenia. W końcu Ross był policjantem i umięśniona figura to podstawa.
W pewnym momencie chłopak uniósł ręce w górę i napiął swoje wszystkie mięśnie.
-Niezłe co?-spytał Ross z lekkim uśmiechem.
Zdezorientowana, mocno zamknęłam powieki i nie odpowiedziałam ani słowem.
-No już nie udawaj, że śpisz, kłamczuchu- zaśmiał się chłopak.
Po tych słowach usiadłam na łóżku i starałam się ogarnąć moją burzę loków.
-Skąd wiedziałeś, że nie śpię?
-Hym.. po twoim uśmiechu i przymrożonych oczach śpiąca królewno?-powiedział Ross z coraz większym uśmiechem.
Zrobiło mi się głupio. Wyszłam na podglądacza nieznajomych facetów.
Chciałam coś odpowiedzieć, ale nie bardzo wiedziałam co.
Zaraz, zaraz miałam uśmiech na twarzy? Jak ja musiałam śmiesznie wyglądać? Dziwne, zazwyczaj kontroluję swój uśmiech. No cóż najwidoczniej pokusa podglądania umięśnionej sylwetki była tak duża, że nawet nie zauważyłam, że się uśmiecham.
Już miałam wstać, gdy nagle zauważyłam, że jestem ubrana w samą długą, błękitną koszulę.
-Co to? Przecież, ja nie byłam tak ubrana-powiedziałam starając się zrozumieć co się tutaj dzieje.
-Wiem, ale twoje ciuchy nie nadawały się już do użytku, dlatego Cię przebrałem i wyprałem twoje ubrania. Spokojnie teraz się suszą- powiedział Ross z uśmiechem na twarzy.
-Jak to? Mnie przebrałeś? To znaczy?-powiedziałam spokojnym głosem.
-Po prostu, chciałem, żebyś chodziła w czystych ubraniach-powiedział Ross siadając na łóżku obok mnie.
Nie wierzę, ja się zastanawiam czy wypada oglądać chłopaka jak zdejmuje koszulkę, a on ze spokojem mówi, że mnie przebrał. Eh.. Faceci, tego nigdy nie ogarnę...
-Zjesz coś, przygotowałem śniadanie-spytał chłopak.
-Jasne, jestem głodna jak wilk!-powiedziałam z uśmiechem, zapominając o tym co przed chwilą mnie oburzyło.
Już wstałam, aby udać się do kuchni, a nagle chłopak wszedł do pokoju ze stoliczkiem na śniadanie.
-O jejku! To wszystko dla mnie! -spytałam się z niedowierzaniem.
-Oczywiście, że tak! Ja za momencik wracam, muszę coś załatwić w pracy, a ty tutaj poczekaj, dobrze?-poinformował mnie Ross.
-Jak to nie zjesz ze mną?
-Niestety nie, innym razem. Czuj się jak u siebie, tylko nigdzie nie znikaj królewno!-powiedział ze słodkim głosem chłopak, po czym klęknął jedną nogą na łóżku i pocałował mnie w czoło.
Zrobiło mi się przyjemnie, a na twarzy pojawiły mi się rumieńce. Coraz bardziej podobało mi się zachowanie Rossa. W prawdzie prawie go nie znam, ale mam wrażenie, że jakbyśmy spędzili ze sobą całe życie.
 To jakiś pokręcony sen. Wczoraj byłam zdesperowana, bez sił i chęci życia, a dzisiaj tryskam radością, niczym skowronek. Jak to możliwe?
Po godzinie spędzonej sam na sam w mieszkaniu chłopaka, nie zastanawiałam się po co robi dla mnie to wszystko.
Nagle pojawił się Ross z porannym uśmiechem jak wcześniej, jednak widać było, że coś zaburzyło jego dzisiejszą harmonię. Chłopak był bardziej zamyślony, ale starał się to przede mną ukryć.
Jednak widzę, kiedy coś jest nie tak.
-Czy coś jest nie tak?-spytałam.
-Słucham? Nie dlaczego?-spytał Ross ze zdenerwowaniem.
-Bo chodzisz zamyślony-powiedziałam spokojnym głosem.
-Nie, nic. Zdaje Ci się-odpowiedział chłopak.
Widziałam, że coś go gryzie, ale skoro nie chciał o tym rozmawiać, nie zmuszałam go do dalszej rozmowy.
-Musimy pojechać na komisariat na chwile. Potem od razu pojedziemy do Twojego domu założyć kamery-poinformował mnie Ross.
Znowu na komisariat? Przecież przed chwilą stamtąd wrócił. Coś musiało być nie tak. Może to przeze mnie ma teraz kłopoty. Czy ja zawsze muszę ściągać na wszystkich problemy?
-Dobrze-powiedziałam smętnym głosem.
-Wszystko będzie dobrze, będę przy Tobie-uspokoił mnie nieco chłopak.
Cieszyłam się z troski Rossa, jednak jeśli przeze mnie ma mieć później kłopoty, miałam ochotę coś sobie zrobić. Muszę się wziąć w garść.
Na posterunku było dość tajemniczo. Ross zostawił mnie w swoim biurze, ponieważ musiał wstawić się u komendanta. Ja w tym czasie miałam ,,nie zmieniać swojej pozycji''. Tak przynajmniej określił to policjant.
Przyglądałam się małemu pomieszczeniu, w którym byłam tymczasowo uwięziona.
Duże okno, które rozświetlało mały pokój, sprawiało, że pomieszczenie wydawało się większe.
Dookoła otaczały mnie wielkie szafy i półki z dokumentami. Czułam się bardziej jak w biurowcu, niż na policji. Na przeciwko ogromnego biurka widniała ciemna, długa roleta.
Ciekawa, co dzieje się po drugiej stronie podeszłam bliżej, aby zerknąć przez szparkę.
Odchyliłam lekko roletę dwoma palcami. Zza szklanego okienka ujrzałam cały komisariat. Wszyscy byli zaganiani, jedynie dwie kobiety stały przy ekspresie do kawy. Najwidoczniej potrzebowały dawki kofeiny na ten cały harmider.
Gdy kobiety skończył nalewać sobie kawy przyszły bliżej gabinetu,w którym przebywałam. Odsunęłam się dwa kroki do tyłu, aby być mniej widoczna.
Kobiety rozmawiały na temat pracy, jednak po dłuższej chwili zaczęły rozmawiać o Rossie. Zaciekawiona słuchałam co te plotkary o nim wiedzą. Może dowiem się jakiejś cennej informacji.
-Ah te Ross, taki zapracowany-powiedziała jednak z kobiet.
-Pff.. jasne, chyba tą nową dziewuchą co ma nie równo pod sufitem, bo na pewno nie pracą-powiedziała chichrając się pod nosem.
-No co ty? On z nią? Przecież to się kupy nie trzyma. On na żadną uwagi nie zwraca-powiedziała z ironią wysoka blondyna.
-A jednak. Takie brzydkie kaczątko i już mu w głowie poprzewracało. Wiesz co Melanii, może ty byś się za niego wzięła. Na pewno byś była lepsza od niej, a jakby sprawy przybrały większego tępa, to kto wiem, może szefunio załatwiłby Ci wyższą posadę, a wtedy i mnie byś poratowała...-powiedziała ze śmiechem rudowłosa dziewczyna.
,,Ty wredna małpo, widać, że kolor włosów masz nie przez przypadek''-pomyślałam, jednak dalej w coraz większym skupieniu słuchałam dwóch nadętych kretynek.
-Podobno ta zdzira ma patole w domu-powiedziała blondynka.
-No widzisz, widać, że z nią jest coś nie tak. Pewnie wzięła go na litość-powiedziała rudowłosa kobieta.
-Możliwe, nawet nie uwierzysz co dzisiaj usłyszałam koło biura komendanta.
-Co takiego?
-Ta menda spędziła dzisiejszą noc z Rossem!-powiedziała oburzona kobieta.
-Niee!! Skąd wiesz?
-Na własne uszy słyszałam, jak komendant dawał re komendę Rossowi. Biedaczek przez tę dziewczynę będzie miał same kłopoty.
-Spokojnie ja się nim zajmę. W moich ramionach znajdzie pociechę..-powiedziała z przebiegłym uśmiechem dziewczyna.
Skąd takie informacje wychodzą? Jakim prawem? Oburzyłam się głupim plotkowaniem tych dwóch podłych idiotek. Miałam chęć wszystko im wygarnąć, ale nie skończyłoby się to dla mnie dobrze. Sama nie wiem, dlaczego Ross jest dla mnie taki miły, ale przy tych dwóch zdzirach z chęcią wykorzystam moje względy u niego, żeby dać w kość tym żmiją.
W drzwiach pojawił się Ross, wszedł od drugiej strony pokoju.
-Już jestem! Powiedział z uśmiechem chłopak. Szef nigdy mi nie da spokoju-powiedział z irytacją.
-Czy masz przeze mnie kłopoty? Tylko szczerze-spytałam.
-Dlaczego miałbym mieć? Co się stało? Dlaczego zadajesz mi takie pytania?-pytał ze zdenerwowaniem Ross.
Podszedł do mnie i spojrzał mi głęboko w oczy.
Miał takie cudne, brązowe oczy, że czym dłużej się w nie wpatrywałam, tym bardziej mnie oczarowywały.
W pewnym momencie chłopak uniósł mój podbródek.
-Niczym się nie martw. Wszystko będzie dobrze- powiedział cichym głosem.
Przez chwilę myślałam, że dojdzie między nami do pocałunku, jednak chłopak musnął mnie jedynie w czoło.
Oczarowana i spokojna lekko się uśmiechnęłam.
Ledwo co wyszliśmy z gabinetu, a już na horyzoncie stanęły przed nami dwie znane mi już kobiety.
-O dziewczyny! Jak dobrze was widzieć!-powiedział Ross.
Zdziwiona popatrzyłam kątem oka na Rossa.
 Blondynka pewniejsza siebie, po miłym powitaniu, zaczęła rozmowę.
-My również się cieszymy, że szefa widzimy-powiedziała z uśmiechem na twarzy, wypinając do przodu piersi.
Gdy to zobaczyłam zrobiło mi się nie dobrze.
-Potrzebuję na wczoraj dokumenty o sprawie z tygodnia i chciałbym, żebyście załatwiły mi listę  ostatnich połączeń numeru, który wysłałem wam faksem. Zrozumiano?-powiedział Ross zmieniać swój ton w bardziej poważny i stanowczy.
Kobietą zbrzydły miny, po czym spojrzały w moją stronę.
-Oczywiście, będzie gotowe na zaraz. Jednak chciałabym omówić kilka kwestii związanych z ostatnią sprawą- powiedziała blondynka.
-To może później, teraz nie mam czasu-powiedział zdegustowany Ross.
-Rzecz jasna, że później. Może przy kolacji dzisiaj wieczorem?-spytała pewnie kobieta.
-Wątpię, nie znajdę dzisiaj czas- powiedział Ross.
-To może jutro? Ta sprawa nie może czekać- powiedziała kobieta z uśmiechem na twarzy.
-Raczej nie, ale skoro to takie ważne, to Johny z Tobą to omówi-powiedział chłopak.
-Wolałabym raczej uzgodnić to z Tobą- uśmiechnęła się podła blondynka.
-Ja nie pytam się Ciebie co byś wolała. Ja po prostu daję Ci zadanie i nie pytam się o Twoje zdanie.
Ta rozmowa mnie męczy. Mam dużo innych spraw na głowie niż twoje widzimisię! Zajmij się lepiej pracą, bo inaczej porozmawiamy.-uciął dyskusję Ross.
Zaskoczył mnie tą wypowiedzą. Zrobił na mnie duże wrażenie, tym bardziej, że powiedział to do tych wrednych żmij.
Nagle dłoń Rossa splotła moją. W jednej chwili zrobiło mi się ciepło w środku. Zarumieniona popatrzyłam na chłopaka.
-Do jutra dziewczyny-powiedział z uśmiechem Ross.
Miny kobiet, które przed nami stały, były jednoznaczne. Widać było ich zazdrość i zdenerwowanie, które widniało na ich twarzy. Zadowolona pomaszerowałam z Rossem w stronę drzwi.
-Kto to był?-spytałam zaciekawiona imion tych mend.
-Pracownice, jestem ich przełożonym. Blondynka to Melanii, a ta druga Beti. Obie są największymi plotkarami w policji. Denerwują mnie tym swoim gadaniem. Nigdy nie dowiedzą się dokładniej, a już wszystkim rozpowiadają co usłyszały. Lepiej by było gdyby zajęły się pracą niż rozpowiadaniem bzdur-powiedział Ross.
-Tacy ludzie znajdą się zawsze. Nie mają zbyt ciekawego swojego życia, dlatego interesują się cudzym- powiedziałam z przekąsem.
-Masz rację- powiedział z uśmiechem na twarzy chłopak.

**************
Witajcie kochani!
Wiem, że już dawno nie było rozdziału.
Ostatnio nie mam weny,... to mnie przeraża!
Dopiero dzisiaj, gdy zobaczyłam, że jest was już 1000!
Za co z całego serduszka dziękuję!
Postanowiłam wziąć się w garść i stworzyć
 specjalnie dla was rozdział! :)
Mam nadzieję, że się podobał! :)
Koniecznie dajcie znać w komentarzach! 
To dzięki wam powstał ten rozdział! 
Jesteście moją motywacją
i mobilizujecie mnie do pracy.
Dziękuję! <3
Do następnego wpisu!
Pozdrawiam! :****


sobota, 18 czerwca 2016

09. ,, Miłość jest w tedy, kiedy mówisz chłopakowi, że podoba Ci się jego... koszulka i on ją później nosi każdego dnia''.

Po rozmowie z Rossem wsiadłam do radiowozu policyjnego. Razem z nim jechałam do mojego domu, w którym miałam zostać kontrolowana. To ma być zasadzka dla tych kryminalistów, którzy dokonali ze mną napadu.
Ross prowadził, a ja siedziałam z tyłu. Bez żadnej rozmowy dojechaliśmy do celu. Nie musiałam długo czekać na rozwój sytuacji, ponieważ zaraz po przekroczeniu progu mieszkania, zauważyłam, że wejściowe drzwi nie są wcale zamknięte, tylko uchylone.
Spojrzałam na Rossa jednoznacznie, a on bardziej uchylił drzwi.
W salonie na kanapie leżała matka. Oczywiście wszędzie brud. Puszki piwa i butelki od wódki walały się wszędzie, a w powietrzu unosił się zapach alkoholu i wymiocin. Matka leżała nie ruchomo, przez chwilę wydawało mi się, że nie oddycha, ale po dłuższej chwili dobiegały od niej ciche jęczenie.
-Mamo, dlaczego mi to robisz?-spytałam ze łzami w oczach.
Jednak kobieta w ogóle się nie odezwała.
Nie mogłam patrzeć jak moja mama stacza się na dno. Jeszcze przy obecności Rossa było mi wstyd, że musi oglądać tę żenującą scenę. Miałam dość tego wszystkiego. Przez chwile obudziła się we mnie wściekłość i zaczęłam potrząsać matką.
-Nienawidzę Cię, rozumiesz? Nienawidzę!-krzyczałam.
Całej sytuacji przyglądał się Ross.
-Zostaw ją i tak nic do niej nie dotrze, jest pijana-powiedział Ross, patrząc na mnie ze zlitowaniem.
Byłam zrozpaczona, myślałam, o tym, żebym w ogóle się nie narodziła. Moja złość, zdenerwowane i bezsilność, która była najgorsza, nie pozwalały mi się opanować. Chciałam się obudzić, tak jakby ta rzeczywistość była tylko koszmarem. Nie miałam siły na nic. Marzyłam o śmierci, z chęcią wpadłabym pod auto, skoczyła z mostu, albo podcięła sobie żyły. Jednak wiem, że to nie rozwiązanie, przecież nie zostawię samego Logana z tą patologią. Tylko on mnie trzymał na tym świecie. Myśl, że został porwany i kompletnie nie wiem gdzie teraz przebywa, doprowadza mnie do szału.
,,Gdzie jesteś braciszku?''-pomyślałam, a po mojej jasnej cerze zaczęły płynąć gorzkie łzy.
Byłam wykończona całą ta sytuacją. W końcu wybiegłam z domu. Nie zwracałam uwagi gdzie biegnę, pragnęłam znaleźć się jak najdalej od tego miejsca. Mijałam co raz więcej przecznic, a moje nogi kazały mi biec dalej. Słyszałam za sobą głos Ross, jednak nie byłam w stanie dosłyszeć dokładnie co do mnie mówi. Chciałam o tym wszystkim zapomnieć, oddać w niepamięć te wszystkie przykre historie, które ostatnio coraz bardziej się powielają.
Zrobił się wieczór, a ja byłam tak zmęczona, że moje nogi odmówiły mi posłuszeństwa.
Znajdowałam się na jakimś zupełnym pustkowiu bez ludzi. Otaczały mnie jedynie góry zburzonych fundamentów. Nie wiedziałam gdzie jestem, wpadłam w panikę. Gorączka i coraz większy stres doprowadziły mnie do szału. Zaczęłam oglądać się w każdą stronę, jednak bez skutku jakiekolwiek informacji, która pomogłaby mi poznać dany teren.
Skuliłam się w ciemnym, ciasnym koncie obok prawie wyburzonej ściany fundamentalnej.
Miałam tego wszystkiego serdecznie dość. Ciągłej walki z rzeczywistością. W prawdzie nie mam żadnych obrażeń na ciele, ale ostatnie sytuacje zrujnowały mi psychikę. Osoby na które trafiłam w ostatnim czasie, były najgorszą rzeczą, które mogłam napotkać na swojej drodze.
W człowieku najgorsze jest to, że nie trzeba okaleczać lub dotkliwie ranić ciała. Wystarczy tylko przykre słowo, czyn lub sytuacja, a my stajemy się dotknięci w środku.
Nasza psychika jest najczulszym punktem, w który łatwo uderzyć.
Czasem nie trzeba zlecać morderstwa zawodowemu przestępcy, żeby kogoś zabił. Wystarczy tylko okrutna prawda lub sytuacja, żeby osoba myślała o popełnieniu samobójstwa.
To okropne co można zrobić przez własną głupotę lub niepotrzebne słowo, żeby druga osoba poczuła ukucie w samym sobie.
Sama nie wiem ile jeszcze wytrzymam psychicznie na tym świecie, ale jednego jestem pewna. Trzeba być twardym pomimo wszystko. Mieć gdzieś opinie innych i stawiać czoła najgorszemu co może się nam przytrafić.
Było coraz ciemniej i zimniej. Moje oczy były tak zmęczone, że coraz bardziej się do siebie kleiły.
Nagle usłyszałam wołanie.
-Laura!-był to znajomy głos, który stawał się coraz wyraźniejszy.
W pewnym momencie oślepiło mnie światło.
-Czy to już koniec ze mną-pomyślałam...
Jednak to nie był koniec. To Ross świecił na moją twarz latarką.
Nie miałam siły nic powiedzieć.
Chłopak stał nade mną i lekko się uśmiechał.
-Ale mi strachu narobiłaś-powiedział Ross.
Chłopak nie czekając dłużej wziął mnie w swoje umięśnione ramiona i zaniósł do zaparkowanego nieopodal samochodu.
Zmęczona zasnęłam z tyłu auta. Słyszałam tylko dźwięk silnika i cichy szept Rossa, że wszystko będzie dobrze.
Obudziłam się, gdy auto się zatrzymało. Znajdowaliśmy się przed dużym domem.
-Gdzie jestem?-spytałam cichym głosem.
-W domu-powiedział z uśmiechem chłopak.
Mężczyzna ponownie przeniósł mnie na rękach do swojego mieszkania.
Zaniósł mnie do salonu i położył na dużą kanapę obok rozgrzanego kominka.
Mieszkanie wydawało się przytulne. Wszędzie było pełno małych elementów, które idealnie dopełniały dom.
Ross przykrył mnie beżowym, ciepłym kocem i usiadł obok mnie.
-Wypij-powiedział podając mi gorące kakao.
Wzięłam gorący kubek w dłonie i wypiłam kilka łyków.
-Dlaczego to robisz?-spytałam.
Chłopak nic nie odpowiedział, jedyne co zrobił to uśmiechnął się do mnie.
Położyłam głowę na jego nogach, jego ręka pieściła moje ciemno-brązowe włosy.
Widziałam wzrok Rossa, który non stop wpatrywał się w moją twarz.
Zasnęłam błyskawicznie. Wcale się nie dziwię w końcu byłam padnięta.
Przyjemna cisza i pieszczący dotyk Rossa sprawił, że czułam się jak w niebie. W końcu mogłam odpocząć ze świadomością, że nie jestem z tym wszystkim sama.

***********
Hejka kochani!
Jak się wam podoba dzisiejszy rozdział? :)
Dajcie znać w komentarzach! ;)
Co myślicie o sytuacji,
w jakiej znalazła się Laura?
I co ciekawego powiecie o zachowaniu Rossa?
Następny rozdział już niedługo! :)
Do zobaczenia!
Buziaki! :***

poniedziałek, 13 czerwca 2016

08. ,,Ludzie mają wrodzony talent do wybierania właśnie tego, co dla nich najgorsze.''.

Obudziło mnie głośne stukanie w kraty. Zaspana i niezorientowana zaczęłam rozglądać się co się dzieje. Po nocy spędzonej na niewygodnym, sztywnym łóżku, byłam pół przytomna.
-Wstajemy! To nie wczasy królewno- powiedział Ross stukając metalową pałką w kratki mojego ciasnego pomieszczenia.
-Zauważyłam, że od czasu gdy tutaj jestem, wciąż nazywacie mnie księżniczką, albo królewną- powiedziałam zaspanym głosem.
-Zauważ, że jesteś w lochu, całkiem sama zdana na los twojego księcia. Jedyne co Cię różni to to, że jesteś tutaj za przestępstwo i raczej nie wybawi Cię tutaj rycerz na białym koniu- powiedział zabawnym głosem policjant.
-No cóż, słabe macie tutaj poczucie humoru- bąknęłam.
Ross miał grzywkę zaczesaną do góry. W ręku trzymał policyjną, niebiesko-białą czapkę. Muszę przyznać, że wyglądał pociągająco. Tym bardziej, że podobają mi się mężczyźni w mundurach. Mam do nich słabość. Jednak nie myślałam, że kiedyś będę podziwiała takich facetów przez kratki.
Policjant otworzył mi drzwi, po czym podszedł i wziął mnie pod ramię.
-Zapraszam na przesłuchanie- powiedział Ross.
Znowu to samo. Czy oni nie mogą zrozumieć, że już wszystko powiedziałam..
Zwów usiadłam na wczorajszym miejscu. Tym razem bez większego przejęcia odpowiadałam na kolejno zadawane mi pytania.
-Czyli chcesz powiedzieć, że zostałaś zmuszona do napadu na bank z obcymi Ci mężczyznami?- spytał Ross.
-Tak- odpowiedziałam z lekką irytacją.
-Dobrze. Teraz popracujesz trochę dla nas- powiedział policjant.
-Jak to?-ocknęłam się. -O co chodzi?
-To bardzo proste. Dzięki Tobie dojdziemy do tych bandytów. Podłożymy Ci podsłuchy i będziesz non stop przez nas obserwowana, gdybyś jednak się rozmyśliła z nami współpracować, będziesz miała jeszcze większe problemy- wyjaśnił Ross.
Nie spodziewałam się takiego obrotu sprawy.  Zaskoczył mnie tym. Nie wiedziałam co mam powiedzieć.
-Wow! No cóż chyba muszę się zgodzić na tę propozycję- powiedziałam.
-No cóż... raczej nie masz wyboru- powiedział z uśmiechem Ross.
Niestety to była prawda. W zasadzie nie mam wyjścia, odmawiając, pogorszyłabym tylko swoją sytuację. Mogłabym wzbudzić podejrzenia, że współpracuję jeszcze z tymi czubami.
-Dobra podpisz się tutaj-powiedział policjant wskazując miejsce na podpis na kartce papieru, którą położył przede mną na stole.
-Co to jest?-spytałam, nie bardzo wiedząc o co chodzi.
-Oświadczenie, że z nami współpracujesz, takie tam-uśmiechnął się Ross.
-Okk.
Po podpisaniu nie było już odwrotu. Ciekawe co będę musiała zrobić..
Byłam gotowa jak najszybciej zakończyć tę sprawę, w końcu moi bracia mnie teraz potrzebują, a ja wmieszałam się jeszcze w takie bagno.
-Nie mogliśmy skontaktować się z twoimi rodzicami-powiedział Ross.
No cóż, nie dziwię się, ale co tu wymyślić, żeby nie wzbudzać ich podejrzeć o patologi w domu?
-Na pewno są w pracy, to pracoholicy, nie zważają czy jestem w domu-powiedziałam bez entuzjazmu.
W prawdzie rzeczy był tak do pewnego czasu, ale nie dokończyłam mojej wypowiedzi tym faktem.
Gdyby policja dowiedziała się o matce alkoholiczce, którą zostawił mąż, byłabym skończona. Mną i Loganem zainteresowałaby się opieka społeczna. Nie jestem na tyle głupia, żeby wierzyć, że matka po tym się otrząśnie i będziemy żyli po staremu. Muszę wziąć sprawy w swoje ręce i nie dopuścić do tego, żeby Logan wychowywał się z obcymi ludźmi.
Jednak nie mogę się dłużej oszukiwać. Logan zniknął, bodajże porwali go ci gangsterzy, a ja siedzę w pierdlu. Na dodatek Luke leży ciężko ranny w szpitalu, ojciec nas zostawił, matka zamiast wziąć się w garść upija się do nieprzytomności i sprowadza nowych fagasów do domu.
Mam tego dość. Wszystko jest na mojej głowie. Chciałam wyciągnąć nas z tego ,,gówna'', a wpakowałam się w jeszcze większe.
Życie jest okrutne...
-Mimo to będziemy musieli wezwać ich na komendę-powiedział Ross.
-Oczywiście-powiedziałam załamana całą sytuacją.
Ross przyglądał mi się uważnie, a ja starałam się nie zwracać na niego uwagi.
-Na tak młoda osobę, wyglądasz bardzo dorosło-powiedział mężczyzna.
-Bo w ostatnich dniach dużo przeżyłam-powiedziałam.
-Możliwe-powiedział z zastanawiającą mną policjant.-Wrócisz dzisiaj spokojnie do domu, ale twój telefon będzie na podsłuchu, a w domu i przed domem będą zainstalowane kamery. Twój każdy krok będzie monitorowany i rejestrowany w naszych dokumentach- powiedział Ross.
-Kamery w domu!-zaczęłam krzyczeć przerażona.
-Spokojnie przecież w łazience będziesz mogła spokojnie się myć i przebierać-powiedział z uśmiechem mężczyzna.
-Ale to nie o to chodzi!-powiedziałam z drżącym głosem.
I świetnie mają mnie teraz nie uniknę prawdy. Przecież jak będą mieli wszystko na widoku to zorientują się jaką mam sytuację w domu. Cały plan szlak trafił!
-Jak to?-spytał policjant.
Przez chwilę siedziałam pogrążona w ciszy. Powiedzieć prawdę, czy nie? Przecież i tak się dowiedzą, ale może jakoś bym tego uniknęła? Tylko jak?
Rozpłakałam się. Moje łzy płynęły mi po policzkach, a ja nie mogłam ich powstrzymać. W tej minucie wszystko we mnie pękło. Nie jestem na tyle twarda, żeby wytrzymać.
-Już dobrze. Ochłoń trochę i opowiedz co się dzieje-powiedział spokojnie Ross.
-Wszystko jest tak jak nie powinno! Wszystko jest na mojej głowie. Mam same problemy od odejścia ojca, a on nawet nie zainteresował się nami przez chwilę. To wszystko jego wina!-krzyczałam, jednocześnie ocierając łzy spływające po policzkach.
-Nic nie rozumiem- powiedział policjant.
-Ojciec nas zostawił, a matka zaczęła pić. Mojego młodszego brata uprowadzono, a starszy leży w szpitalu poturbowany przez tych typów, którzy zmusili mnie do tego napadu na bank. Luke był winny pieniądze za prochy...tak to ćpun, dopiero nie dawno się o tym dowiedziałam, a matka z ojcem zamiast nas wspierać mają nasz w dupie! Luke jest ciężko pobity i walczy o życie, na jego operacje potrzeba dużo pieniędzy, których nie mam. Na dodatek jestem w więzieniu i wpakowałam się w większe gówno, niż wcześniej. Teraz oczywiście zadzwonicie do opieki społecznej i naszą dawną rodzinkę szlak trafił,  a mogło być jeszcze wszystko dobrze-zapłakana nie byłam w stanie już nic powiedzieć.
Ross na początku się nie odzywał, siedział w milczeniu. Jego wyraz twarzy nie pozwalał mi nic wyczytać z tego emocji. Był niczym skalna rzeźba.
-Dlaczego nie powiedziałaś tego od razu? Może udałoby nam się wcześniej zareagować-powiedział policjant. -Rozumiem, sierociniec..., ale skoro sprawy posunęły się tak daleko.., dlaczego nie dałaś nam sobie pomóc?-spytał Ross.
-Nie chciałam żeby Logan miał zrujnowaną rodzinę, chciałam wszystko naprawić, pozbierać do kupy, żeby było tak jak wcześniej-powiedziałam z ciszonym głosem.
-Dobra, już dobrze. Jakoś to wszystko razem ogarniemy-powiedział policjant łapiąc mnie za rękę, która leżała sztywno na stole.
-Wiesz gdzie może być twój młodszy brat?-spytał Ross.
-Nie, pewnie to te świry go porwały za to, że Luke jest winien im pieniądze-powiedziałam.
-Dobrze, zaczniemy poszukiwania, na pewno się znajdzie-powiedział pocieszająco Ross.
Lekko pokiwałam głową. W końcu to wszystko ze mnie uszło.
Teraz przynajmniej nie jestem z tym wszystkim sama.
-Dziękuję-powiedziałam z ciszonym głosem do chłopaka.
-Jeszcze nie masz za co dziękować-powiedział Ross uśmiechając się do mnie.

*************
Witajcie kochani!
Tak wiem, dawno się nie odzywałam..
Przepraszam, ale miałam mało czasu na porządne pisanie. :(
Mam nadzieję, że dzisiejszy rozdział się spodobał!
Koniecznie dajcie znać w komentarzach!
Jeśli wystąpiły jakieś błędy z góry przepraszam
za swoje niedociągnięcia. :)
Ostatnio zaczęłam pisać nowego bloga,
na którego zapraszam z miłą chęcią:
To by było na tyle!
Do następnego spotkania!
Buziaki! :*** 


poniedziałek, 2 maja 2016

07. ,,Są w życiu chwi­le, gdy myśli się, że jest tak źle, iż już gorzej być nie może. Wte­dy właśnie oka­zuje się... że jed­nak może. ''

Gdy w końcu się ocknęłam, znajdowałam się w małym ciasnym pomieszczeniu z kratkami.
Tak, tak byłam w więzieniu. Nie mogłam w to uwierzyć. Przecież  nie spełnia kilka tygodni temu byłam grzeczną, normalną nastolatką z pozoru kochającą i zgraną rodziną. Natomiast teraz jestem zdesperowaną, niebezpieczną dziewczyną, która walczy o swoich najbliższych.
Miesiąc temu nie byłabym w stanie napaść na bank z nieznajomymi kolesiami, którzy są mafią.
Jednak teraz właśnie to zrobiłam. Nie mogę w to uwierzyć.
Zauważyłam, że moja ręka jest zabandażowana, w końcu uderzył w nią pocisk. Starałam się ją ruszyć, lecz bardzo mnie bolała. Postanowiłam jej nie nadwyrężać.
Usłyszałam szelest kluczy. Jakiś młody policjant otwierał moją klatkę.
Chłopak był szczupły o dobrze zbudowanej sylwetce. Jego bluzka z krótkim rękawkiem odsłaniała jego mięśnie. Miał długie, czarne spodnie. Na głowie zaś niebiesko-białą czapkę, a na oczach czarne okulary.
-Co teraz ze mną będzie?-spytałam.
-To zależy od ciebie-powiedział młody mężczyzna z powagą.
-Jak to? To znaczy, że będę musiała z wami współpracować, a wy obiecacie mi w zamian mniejszy wyrok, a potem i tak mnie wsadzicie do pierdla?-spytałam prześmiewczo.
-Nie koniecznie- zaśmiał się policjant. -Widzę, że sporo filmów się naoglądałaś.
-Może...-bąknęłam.
Policjant popatrzył na mnie.
-Zapraszam na przesłuchanie-powiedział policjant.
Był poważny i stanowczy.
Mocno złapał moje ręce po czym skuł je kajdankami.
-Ała! To boli! Przecież już stąd nie ucieknę, nie mam jak-powiedziałam.
-Muszę zachować zasady ostrożności. Poza tym to nie salon piękności księżniczko, tutaj nie będziemy się z Tobą cackać-powiedział z groźną miną mężczyzna.
-Ale mam ją ranną, dlatego powinien Pan uważać-powiedziałam z bólem.
-Trzeba było nie uciekać-powiedział mężczyzna.
-To Pan do mnie strzelał?-spytałam.
-Nie. Ale jeśli będzie trzeba strzelić jeszcze raz, będę musiał-powiedział bez zastanowienia policjant.
Chłopak zaprowadził mnie do sali w której były tylko dwa krzesła i mały stół, który stał na środku. Pomieszczenie było dobrze oświetlone.
Policjant kazał mi usiąść na jednym z krzeseł, po czym rozkuł mi ręce. Na stole był mikrofon, do którego miałam mówić, tak żeby słyszały mnie osoby siedzące za ścianą. Widziałam coś takiego na filmach. Jednak nie spodziewałam się nigdy, że to ja będę siedzieć w takim miejscu.
Mężczyzna zdjął czarne okulary i położył je delikatnie na stole.
Miał brązowe oczy. Był śliczne, mógłby nimi uwieść nie jedną z kobiet. Przez chwilę się rozmarzyłam.
-Zaczynamy. Jak się nazywasz?- zadał pytanie mężczyzna.
-Laura Marano- odpowiedziałam.
Po krótkiej chwili dopowiedziałam:
-A Pan? Jak ma na imię?
Policjant spojrzał na mnie z zaskoczoną miną. Po chwili lekko się uśmiechnął.
-Wydaję mi się, że to ja tutaj zadaję pytania- powiedział funkcjonariusz.
-Ah! Dobrze-pokiwałam głową z uśmiechem.
Nie mogłam się powstrzymać. Myślałam, że w takich chwilach będę poważna i przestraszona. Jednak jak na razie chce mi się śmiać. Policjant wydawał się stanowczy i groźny, a ja jednak widziałam czarującego mężczyznę. Jednak wiedziałam, że nie mogę pozwolić sobie teraz na jakieś romanse, gdy moja rodzina się rozpada.
-Jeśli musisz wiedzieć nazywam się Ross-powiedział z lekkim opóźnieniem chłopak.
-Ross... ładne imię- powiedziałam z powagą.
-Dziękuję. Teraz jednak wróćmy do  przesłuchania-powiedział mężczyzna.
-Kim był ten chłopak, z którym dokonałaś napadu na bank?-spytał policjant.
-Nie wiem-powiedziałam.
-Nie wiesz z kim zrobiłaś coś takiego?-spytał z ironią funkcjonariusz.
-Tak. Wiem, że to może wyglądać idiotycznie, ale na prawdę nie znam tego typa-powiedziałam.
To straszne, nie wiem z kim odważyłam się napaść na ten przeklęty bank. Tym bardziej, że tylko mnie złapali, a tamtego gnoja nie. Teraz to ja wychodzę na idiotkę. Pewnie myśli, że kłamię, ale jak ja mam mu to wyjaśnić. Jestem kretynką, nic mi się zawsze nie udaję, dlaczego niby miałby się udać taki duży skok na bank?
-No proszę, czyli nie chcesz współpracować?-powiedział surowym głosem chłopak.
-Ależ chcę!-powiedziałam przestraszona.
-Czy wiesz co grozi za takie przestępstwo- spytał mężczyzna.
-Pewnie więzienie...-powiedziałam.
-Tak! Nie rozumiem dlaczego takie małolaty jak ty, robią coś takiego..-powiedział Ross.
-Najwidoczniej nigdy się nie znalazłeś w takiej sytuacji, co ja teraz..!-powiedziałam z ciszonym głosem do mężczyzny.
Ross udał, że nie słyszy. Po czym zadał kolejne pytanie.
-Dlaczego dokonałaś rabunku?
-Ponieważ potrzebowałam tych pieniędzy. Ostatnio wszystko mi się wali. Rozstanie rodziców i ciężko ranny brat. Musze zdobyć pieniądze na jego operację, bo inaczej może umrzeć. Na dodatek ta mafia zadzwoniła do mnie, że jeżeli nie spłacę brata to oni zrobią porządek z moją rodziną. Później ten skok na bank, żeby w końcu te typy się ode mnie odczepiły...
-Kim jest twój brat?-spytał policjant.
-Luke Marano. Jak się okazało to ćpun. Ma porachunki z mafią, która go pobiła i teraz jest w szpitalu. Potrzebuję na pilną operację.
-Co wiesz na temat mafii?-dopytywał mężczyzna.
- W Sumie to mało. Dzwonili kilka razy i dopominali się o forsę. Grozili, że zajmą się moją rodziną, tak jak Lukiem. Mówili, że jak nie oddam im pieniędzy, które pożyczył od nich Luke z odsetkami wykorzystają mnie jako zapłatę. Nie wie Pan jak to jest walczyć o własną rodzinę-szlochałam przy stole.
-Zdziwiłabyś się...-powiedział z ciszonym głosem mężczyzna.
Spojrzałam w stronę Rossa. Widziałam w nim skruchę, jakby chwilowe załamanie. Widać, że w środku tego nieczułego na pozór chłopaka ukryta jest niewinność i zagubienie. Jednak Ross stara się to ukryć.  Nagle twarz Rossa nabrała poważniała.
-Na dzisiaj to tyle-powiedział z poważnym głosem.
-Zadzwońcie do jej opiekunów-powiedział funkcjonariusz do mikrofonu.
-Tylko nie to..! -powiedziałam przestraszana.
Ross mógł sobie pomyśleć, że boję się rodziców, w końcu jestem małolatą, przynajmniej tak mnie nazwał... Jednak prawda jest zupełnie inna. Wszystko się wali to po pierwsze,  praktycznie już nie mam rodziny, to po drugie, a gdy zadzwonią do rodziców to zorientują się, że matka jest pod wpływem alkoholu i w tedy ze mną i z Loganem będzie źle. Trafimy do domu dziecka i nasza rodzina się totalnie rozsypie.
Ross odprowadził mnie do celi.
-Pewnie myślisz, że jestem zwykłą gówniarą, która jest zbuntowana i robi nazłość własnym rodzicom- powiedziałam ze skruchą do policjanta.
-Nie, nie uważam tak. Może mówisz prawdę, jeśli tak to wiem co przeżywasz, bo sam nie miałem łatwo. Jeśli kłamiesz to jeszcze nie wiesz jak życie może Ci dokopać- powiedział chłopak.
-Ty taki policjant, miałeś przesrane... jasne- powiedziałam.
-To, że jestem kim jestem, nie oznacza, że nie miałem ciężko-powiedział podwyższonym tonem mężczyzna. -Moja matka zmarła, gdy miałem rok, a ojciec był alkoholikiem. Trafiłem do domu dziecka, gdzie w każdym dniu walczyłem o przetrwanie.  Gdy ukończyłem 7 lat zostałem potrącony na pasach przez pijanego chłopaka. Byłem w ciężkim stanie, lekarze mówili, że mam 10% na przeżycie. To Bóg mnie uratował, to dzięki niemu tutaj jestem. Najwidoczniej miał według mnie plany. Gdy miałem 14 lat zostałem zaadoptowany przez małżeństwo, które nie mogło mieć własnych dzieci. Kochałem ich jak własnych rodziców. Jednak ojciec był w podeszłym wieku i zaraz zmarł. Została mi jedynie matka. Starała się, żebym był szczęśliwym dzieckiem. W szkole byłem wyzywany od dzieci z bidula. Często brałem udział w bijatykach. Matka nie miała ze mną lekko.
Gdy skończyłem 17 lat dowiedziałem się, że jest chora na białaczkę. Co dzień patrzyłem jak umiera. Była coraz słabsza, aż w końcu gdy skończyłem 19 lat odeszła. Znów zostałem sam jak palec. Ukończyłem różne szkolenia i kursy i jestem policjantem. Marzyłem o byciu lekarzem, jednak gdy patrzyłem na cierpienie matki, uświadomiłem sobie, że nie zniósłbym tego po raz drugi. Tym bardziej, że nie na każdą chorobę jest lekarstwo.
-Przykro mi-powiedziałam zdumiona z ciszonym głosem.
-Ale teraz to nieważne. Życie toczy się dalej-powiedział mężczyzna.
Spojrzałam z brązowe oczy Rossa, widać było, że mówiąc mi to, nie było mu lekko. Był taki przygnębiony, że pragnęłam go przytulić i powiedzieć ,,wszystko będzie dobrze'', tak jak kiedyś robiła mi to mama. Jednak nie mogłam odważyć się na ten czyn, w końcu nie byłam dla niego bliską osobą. Uważa mnie za małolatę.....
Ross wstał i zamknął moją cele,po czym zostałam sama.
Jego opowieść mnie wzruszyła. To on miał przesrane, nie ja. Było mi trochę głupio, że robię z siebie taką ofiarę życia. Muszę wziąć się w garść.
Jestem kretynką, że wpakowałam się w coś takiego. Jak mam pomóc teraz Lukowi?
Skuliłam się na podłodze i starałam zasnąć. Przynajmniej teraz nie boję się, że dopadnie mnie mafia. Teraz boję się o Logana, który został porwany zapewne przez mafię. Co oni z nim zrobią, przecież matka pije do nieprzytomności, więc pożytku z niej nie będą mieć, a Luke jest ciężko ranny w szpitalu i walczy o swoje życie. Logan nie będzie im do niczego potrzebny. A jeśli wyrzucą go na jakimś śmietniku, w końcu tyle się teraz słyszy o porzucaniu dzieci. Muszę go uratować, tylko jak?
 Jest ciemno i głucho. Chciałabym obudzić się teraz w moim pokoju, jakby nigdy nic.
Jednak to tylko moje marzenia...


*************
Dzisiaj taki sobie rozdział,
sprawy muszą jeszcze się rozwinąć,
więc proszę o cierpliwość. :)
Mam nadzieję, że przynajmniej trochę was zaciekawiłam.
Piszcie co myślicie w komentarzach! :)
Następny rozdział już niedługo.
Pozdrawiam! :)






środa, 27 kwietnia 2016

06. ,,Życie by­wa przew­rotne, a po­wie­rzchow­ny chaos myśli jest świadec­twem na skom­pli­kowa­nie Two­jego istnienia. ''

16.00
Wszyscy zajęli już swoje pozycje. Razem z szefem gangu byłam odpowiedzialna za odwalanie największej roboty. Miałam odciągnąć uwagę, a nieznajomy miał zająć się rozszyfrowaniem szyfru w banku. Potem miał spakować pieniądze. Na tyle budynku ma czekać na nas czarne kombi , które ma nam pomóc uciec. Taki był plan. Teraz tylko trzeba go zrealizować.
Nieznajomy podał mi kominiarkę.
-Załóż ją. Gdy ktoś Ci ją zdejmie będziemy w dupie. Zrozumiałaś?-spytał.
-Taak-powiedziałam w lekkim szoku.
Dopiero teraz dochodzi do mnie co zamierzam zrobić.
-Masz!-powiedział mężczyzna podając mi mały rewolwer.
Matko! Pierwszy raz coś takiego trzymam. Byłam przerażona.
-Uważaj, tylko nie wystrzel-zaśmiał się chłopak.
Popatrzyłam niepewnie na nieznajomego.
-Co jest? Panika Cię ogarnęła? Teraz już nie ma odwrotu. Chłopaki się pogniewają, jak nie dostaną zapłaty-powiedział z dreszczykiem emocji chłopak.
-Schowaj tę spluwę, bo się zorientują!-ochrzanił mnie.
-Już, przecież wiem. Tylko gdzie?
Chłopak wyciągnął drugi pistolet i włożył go z tyłu za spodnie.
-Tak-odpowiedział.
Założyłam kominiarkę i schowałam pistolet według instrukcji nieznajomego.
Przekraczając próg banku myślałam, że zaraz zemdleję. Jednak nie miałam już wyjścia. Wiedziałam, że jeśli tego nie zrobię, będę miała tarapaty. W prawdzie robię sobie kolejne, ale policja przynajmniej mnie nie zabije.
Na sali głównej było dużo osób. Ludzie stali w kolejce albo coś wypełniali.
Pomieszczenie było duże. Było 6 stanowisk, więc bałam się coraz bardziej, że coś nie wyjdzie.
-Wszyscy na ziemię! To jest napad!-krzyknął na cały głos chłopak wyciągając rewolwer.
Ja również szybko wyciągnęłam broń. Nieznajomy złapał jakąś kobietę, która stała najbliżej.
Rozległ się pisk. Wszyscy wrzeszczeli. Widziałam strach tych wszystkich ludzi.
-Cisza!-podniósł znowu głos chłopak.
Widać, że nie robi tego pierwszy raz. Widziałam z jaką swobodą robi to nieznajomy.
-Trzymaj ją!-powiedział do mnie mężczyzna.
Teraz to ja trzymałam broń nad głową niewinnej kobiety. To było straszne. Nie mogłam uwierzyć, że robię coś takiego.
-Chodź!-powiedział chłopak.
Idąc z pistoletem strzelił w szybkę, która oddzielała bankowca od klienta. Rozległ się huk, a zaraz po nim krzyk.
-Cisza miała być!-krzyknął po raz drugi mężczyzna.
Szybko podeszłam do nieznajomego. Tym razem kazał trzymać mi dziewczynę skuloną po drugiej stronie lady. Miała około 20 lat. Była blada jak trup, a oczy miała całe we łzach.
Odepchnęłam kobietę, którą trzymałam na początku. Od razu skuliła się na ziemi. Teraz miałam rewolwer nad młodą dziewczyny.
Spojrzałam na duży zegarek zawieszony na środku holu.
Minęła 16.07, czułam jak szybko bije mi serce. Pragnęłam aby to wszystko okazało się tylko jednym wielkim koszmarem. Na twarzach tych wszystkich osób widziałam przerażenie, jednak nie mogłam się już wycofać. Na to było już za późno. Poza tym nie miałam innego wyjścia. Czułam gorycz w sercu, a do oczu napłynęły mi łzy, których nie mogłam powstrzymać. Trzymając rewolwer przy czole niewinnej kobiety, która miała za zadanie otworzyć mi sejf do banku, czułam narastającą adrenalinę. Jednak wiedziałam, że nie mogę tego spieprzyć. W końcu od tego zależał los mojej rodziny, a w raczej jej mniejszej części. Sama już nie wiem czy moi rodzice są dla mnie rodziną. Tak bardzo nienawidzę ojca, za to co nam zrobił. Nie potrafię mu tego wybaczyć. Tak bardzo nas skrzywdził. To on jest jedną z przyczyn co tutaj robię. Gdyby nas nie opuścił może dalibyśmy radę razem. Gdyby nas naprawdę kochał nic by się nie wydarzyło. Byłam naiwna wierząc mu w te wszystkie puste słowa wypływające z jego ust o kochającej rodzinie. No cóż, mogłabym być bardziej czujniejsza. Wiedziałam, że coś się święci. Jednak nikt nie spodziewał się, że sprawa nabierze takiego tępa.
-Szybciej! Tracę cierpliwość!-powiedział do dziewczyny mężczyzna, podkładając drugi rewolwer do czoło kobiety.
Po kilku sekundach sejf był otwarty. Było tam tyle pieniędzy, że dostałam oczu pląsu. Nigdy nie widziałam tyle forsy. Nieznajomy zaczął przekładać pieniądze do dużej, czarnej torby.
Nie wierzyłam w to co właśnie się dzieje.
Nagle do banku wpadła policja.
-Na ziemię, policja!-krzyczeli.
-Stać!-wrzasnęłam.
Nie wiedziałam, że to zrobiłam. Zrobiła się cisza.
-Rozwali jej łeb, jak się zbliżycie!-powiedział chłopak, z którym dokonywałam rabunku.
Cały czas trzymałam broń przy czole kobiety.
Nagle nieznajomy zabrał pieniądze i zaczął uciekać w stronę tylnego wyjścia. Nie wiedziałam co zrobić. Jeden nieodpowiedni krok, a będę postrzelona. Stałam nieruchomo.
-Stój zdrajco!-krzyczałam do mężczyzny.
Byłam na linii ognia. Co robić? Miałam czarną pustkę w głowie.
Zdesperowana także rzuciłam się do ucieczki. Poczułam ból w ramię. Upadłam, całe życie przeleciało mi jak film. W oczach miałam łzy z bezradności i bezsilności.
W końcu straciłam przytomność.


*************
Witajcie kochani!
Tak, wiem dawno mnie tu nie było...
Bardzo was przepraszam, 
miałam sporo nauki i te testy...
Musiałam to wszystko ogarnąć.
Dopiero teraz mogę skupić się na pisaniu.
Mam nadzieję, że jeszcze ktoś tutaj zagląda.
Jeśli tak dajcie o sobie znać w komentarzach! :)
Nie liczę na dużo odsłon.
Wiem, że mogliście już o mnie zapomnieć. 
Wracając do rozdziału
mam nadzieję, że się podobało. :)
Dajcie znać w komentarzach! :)
Do zobaczenia :***
Pozdrawiam! <3



wtorek, 5 kwietnia 2016

05. ,,To, że milczę, nie znaczy, że nie mam nic do powiedzenia''.

Wczorajszej nocy nie mogłam usnąć. Późno wróciłam do domu ze szpitala od Luke. Obiecałam mu, że mu pomogę. Nie mogłam zmrużyć oka, ponieważ wciąż myślałam nad tym co mogłabym zrobić.
Obawiałam się, że do domu przyjadą Ci bandyci i zrobią coś Loganowi lub mnie.
Wstałam i zeszłam na dół. Poszłam do kuchni i zastałam matkę siedzącą przy kuchennym stole z butelką wina. Głowę miała położoną na blacie, a butelka była pusta.
Widząc taki widok byłam załamana, jak wygląda teraz moja rodzina. Cała w rozsypce.
Rozumiałam, że mama przeżywa rozstanie z tatą, ale żeby upijać się do nieprzytomności?
Nie mogłam patrzeć na tą całą scenę. Poszłam do pokoju Logana, żeby zobaczyć czy jeszcze śpi.
Otworzyłam cicho drzwi do pokoju brata, jednak nikogo w nim nie zastałam. Szybko podbiegłam do łóżeczka i szukałam dziecka, jakby było małą kuleczką, która mogłaby być ukryta gdzieś w małej kołderce brata. Przerażona zniknięciem brata krzyczałam na cały dom:
-Mamooooo Logan zniknął.
Jednak nikt mi nic nie odpowiedział. Zupełna cisza, jakbym była sama w domu. Z początku miałam tysiąc myśli na minutę, nie wiedziałam gdzie Logan mógł teraz przebywać. Co z nim się stało?
Szukałam koło łóżka jakiejś wskazówki, która mogłaby mi pomóc w odnalezieniu brata. Niestety nic konkretnego nie znalazłam.
Wybiegłam z pokoju Logana i powędrowałam do kuchni. Stanęłam koło matki i próbowałam ją obudzić.
-Mamo wstawaj! Logana nie ma ktoś go chyba porwał! Mamo!-krzyczałam ze łzami w oczach.
Jednak moja matka tylko przechyliła lekko głowę i mruczała coś pod nosem. Była jeszcze pijana i nie miałam z nią żadnego kontaktu. Stwierdziłam, że budzenie jej nic mi nie pomoże. Zaczęłam wykręcać numer do ojca, jednak numer był niedostępny. Płakałam z bezradności. Wszystko było nie tak, powinnam teraz iść spokojna do szkoły, a tym czasem szukam młodszego brata, zajmuję się pijaną matką i muszę zdobyć pieniądze na operację Luke. W dodatku nasz ojciec nas zostawił. Pewnie nawet nie wiem co się tutaj dzieję. Wszystko sypało mi się na głowę, a on niczego nieświadomy układa sobie teraz nową, szczęśliwą rodzinę. Uklękłam przy drzwiach wejściowych i rozpłakałam się jak małe dziecko.
Nagle zadzwonił telefon. W tej chwili miałam chodź najmniejszą nadzieję, że to ktoś, kto poinformuję mnie o odnalezieniu brata. Podbiegłam do telefonu.
-Hallo?-powiedziałam drżącym głosem  do słuchawki.
-Hallo, hallo maleńka! Czyżbyś już płakała, jeszcze nie masz powodów. Twoje piekło dopiero się zaczyna, więc radziłbym Ci zostawić łzy na później-powiedział kpiącym głosem tajemniczy głos w słuchawce.
-Czego chcecie? Co zrobiliście Loganowi?-spytałam zdenerwowana.
-Spokojnie, nie wiemy o czym mówisz-powiedział spokojnie nieznany głos.
-Nie udawaj, że nie wiesz o czym mówię.
-My nic, ale jeszcze możemy robić maleńka-odpowiedział tajemniczy głos.
-Przestań do mnie mówić ,,maleńka'' oblechu!-wykrzyczałam.
-Ska wiesz, że Ci się nie spodobam? W końcu mnie nie widzisz, a jak byś zobaczyła to może bym Ci się spodobał? -powiedział prześmiewczym głosem.
-Wątpię, nie mam tendencji zakochiwać się takich idiotach jak ty-odpowiedziałam z przekąsem.
-To się jeszcze okaże kto tu komu będzie klękał na kolana-zaśmiał się nieznajomy głos.
-Widzę, że ta rozmowa nie ma najmniejszego sensu, aby ją dalej kontynuować-powiedziałam.
-Do wieczora masz czas kotku na oddanie długu. Jeśli nie załatwimy to inaczej. Tak jak lubię.
-Spokojnie do wieczora będziesz miał ten swój cholerny dług-powiedziałam.
-Wiesz co ja mam inny pomysł. Chętnie bym Cię pooglądał na żywo, więc mam dla ciebie specjalne zadanie-powiedział szyderczym głosem.
-Zapomnij zboczeńcu!-powiedziałam.
-Spokojnie, to nie to co myślisz. Szczegółów dowiesz się na miejscu. Zobaczymy jak bardzo zależy Ci na rodzinie. Dzisiaj o 17.00,za rogiem kawiarenki ,,Fortuna''. Tylko bez żadnych wykrętów, bo inaczej będziesz miała poważniejsze kłopoty niż teraz- powiedział głos.
Nagle rozmowa została przerwana.
-Rozłączył się drań-pomyślałam.
Co ja teraz zrobię, nawet nie wiem co mnie czeka tam na miejscu, gdy przyjdę na określone spotkanie. Byłam załamana, nie mogłam się nawet spodziewać od nikogo pomocy. Tym bardziej, że teraz nie mam Logana. Nie wiem co się z nim dzieję. Chyba oszaleję! Co to za przeklęty koszmar!
Nawet życia sobie nie mogę odebrać, bo Logan jest w niebezpieczeństwie, a  Luke właśnie o te życie walczy w szpitalu. W co on się w pakował. Teraz wszystko jest na mojej głowie. Mam dość, ale nie mogę się poddać.
Ponownie zadzwonił telefon. Myślałam, że to znowu ten wstrętny oblech. Z niechęci podniosłam słuchawkę do ucha.
-Tak?-spytałam.
-Dzień dobry. Czy dodzwoniłam się do państwa Marano?
 Po chwili ciszy odpowiedziałam:
-Takk. A o co chodzi?
-Jestem zaręczona z twoim ojcem-usłyszałam w słuchawce.
Zamarłam, jak to już zaręczona i nic nam nie powiedział? Byłam wściekła na tą kobietę i mojego ojca. W końcu to on dał się zmanipulować tej kobiecie. Faceci są jednak słabi. Nie potrafią zapanować nad uczuciami, a mówią, że to kobiety są słabe.
-Jak to?-spytałam. Nienawidzę was, spieprzyliście mi życie! Przekaż ojcu, żeby zaczął odbierać tą cholerną komórkę. Czasami ktoś ma coś ważnego do przekazania-powiedziałam.
-To znaczy, że jeszcze wam nie powiedział o zaręczynach? Przepraszam, nie chciałam, żeby to tak wyszło. To wszystko potoczyło się tak szybko-powiedziałam kobieta.
-Jasne. Wszyscy tak mówią. Jak ty się w ogóle nazywasz zdziro?-spytałam.
-Przepraszam nie mogę teraz rozmawiać. Rozumiem, że jesteś na mnie wściekłą, ale życie toczy różne scenariusze.
Po tych słowach się tajemnicza kobieta się rozłączyła. Czego ona się spodziewała? Że będę jej dziękować z rozwalenie mojej rodziny? Śmieszne! Ta kobieta nawet wstydu nie ma. Nie rozumiem co widział w niej mój ojciec. Chyba tylko figurę...
PO raz trzeci zadzwonił telefon. Zbyt często dzisiaj dzwonią.
-Tak słucham?-powiedziałam.
-Tutaj Robert Tracz jestem szefem pani Anny Marano, czy zastałem ją w domu?
-Niestety nie. Wyjechała w za granicę w sprawach rodzinny. Jak wróci czym prędzej do pana oddzwoni-powiedziałam poważnym głosem.
-Dobrze, dowidzenia.
Musiałam skłamać, inaczej matka straciłaby pracę,a mną zainteresowałaby się opieka społeczna. Dopiero teraz sobie uświadomiłam, że mnie i Logana mogą zabrać do bidula. Ze mną nie było by takiego problemu, w końcu mam już siedemnastkę, ale kilkumiesięcznego Logana nie potraktowaliby tak łagodnie. Byłam przerażona tym faktem, tym bardziej, że teraz nie wiedziałam co się z nim dzieję. Gdyby takie informacje dostały się do instytutu mielibyśmy przekichane. Muszę odnaleźć Logana czym prędzej.
Dochodziło koło 16.30, więc zaczęłam się szykować do wyjścia. Nagle podeszła do mnie matka. Widać było, że jeszcze dobrze nie wytrzeźwiała. Była ubrana w mała czarną sukienkę.
-Wychodzę-powiedziała ze śmiechem matka.
-Co takiego, gdzie ty się wybierasz? Twój syn zaginął, a ty się idziesz znów upić?-spytałam.
-Ciii.. A co to? Jesteś moją matką, czy jak? Jestem dorosła i mogę robić co mi się podoba. Mam gdzieś twoje zdanie. Ojciec uważa, że za mało jestem rozrywkowa, więc pokaże mu, że się myli-powiedziała.
-Zachowujesz się infantylnie! Gdzie twoja odpowiedzialność i pracowitość? -spytałam.
-No przecież mówię, że przechodzę metamorfozę. No co głucha jesteś córeńko. Wiesz co ma pomysł ubierz się jakoś fajnie i pójdziemy razem. Powiemy, że jesteśmy siostrami-zaproponowała matka.
-Słucham, czy ty naprawdę słyszysz co ty mówisz?
Nie wierzyłam z tego co opowiada matka. Byłam załamana i zirytowana całą tą sytuacją.
-Ale, że co? Że niby za stara jestem? Na zabawę nigdy nie jest za późno!-powiedziała matka, po czym ledwo co wyszła z domu.
Była już 16.45, więc zostało mi nie wiele czasu do spotkania.
Wsiadłam w najbliższy autobus pojechałam na wskazane miejsce.
Stojąc przed rogiem ,,Fortuna'', jedynie zakręt oddzielał mnie od tych bandytów. Czułam jak szybko bije mi serce.  Gdybym jeszcze wiedziała co na mnie czeka za tym rogiem. W końcu odważyłam się zmierzyć się z bandytami.
Idąc przez uliczkę za rogiem było coraz ciemniej. Bałam się, że zaraz ktoś mnie złapie i porwie, jednak szłam dalej. Nagle zobaczyłam grupkę mężczyzn stojących obok dużej latarni. Całe te miejsce wydawało mi się z horroru. Czułam strach i niepokój, a mój instynkt podpowiadał mi, żebym  uciekała.
Niepewnie podeszłam do grupy nieznajomych. Nie wiedziałam nawet co mam powiedzieć, jak się odezwać. I kogo szukać, zupełnie nic nie wiedziałam. Miałam czystą pustkę w głowie.
Nagle jeden z chłopaków koło 20 lat podszedł do mnie. Miał na głowie czarną kominiarkę przez którą było widać tylko oczy. Były jasno-niebieskie podobne do oceanu z gęstymi rzęsami. Muszę powiedzieć, że były nawet ładne, ale w końcu to jeden z bandytów, więc nie mogę się rozmarzyć.
-Laura? Tak?-spytał nieznajomy.
-Może. Zależy kto pyta-powiedziałam niepewnie.
Mężczyzna tylko się roześmiał. Zbliżył swoją twarz bliżej do mojej po czym powiedział:
-Twój nowy szef skarbie, a teraz posłuchaj. Napadniemy razem na bank, ty będziesz odpowiedzialna za rozproszenie, a ja zajmę się rozszyfrowaniem kodu. Jeśli się nie zgodzisz to moi koledzy pokażą Ci, że mi się nie odmawia- po czym wskazał na grupę stojących obok chłopaków.
Większość z nich to typowe osiłki. Ciekawe czy mają chociaż trochę oleju w tej głowie, czy tylko robią to co każe im ten chłopak-pomyślałam.
Grupa mężczyzn szyderczo się do mnie uśmiechała, a ja stałam bezruchu. Byłam przerażona całą tą sytuacją. Znów popatrzyłam na chłopaka koło mnie. Miał lekko zmrużone oczy.
-To jak będzie maleńka?
-Pff. a mam jakiś wybór?-spytałam irytująco.
Mężczyźni się roześmiali.
-Dlaczego nie zdejmiesz kominiarki i nie pokażesz swojej twarzy. Czyżbyś się bał, że mi się nie spodobasz?-spytałam.
-Sprytnie, ale i tak nie zdejmę. Gdybyś widziała moją twarz mogłabyś mnie wydać na policji, a tak nawet nie wiesz jak wyglądam-odpowiedział.
-No proszę, proszę jednak masz rozum-zaśmiałam się.
Może dlatego jest ich przywódcą. Jedyny myślący-pomyślałam.
-Dlaczego miałbym nie mieć. Myślałaś, że tacy jak ja nie mają rozumu?
-Jak byś miał to byś się w takie gówna nie pakował-powiedziałam.
-Według mnie mam spryt, żeby szybko zdobyć pieniądze-powiedział.
-Nie rozumiem, skoro maja u ciebie długi jacyś ćpuni, to czemu nie masz  kasy i musisz okradać baki?-spytałam.
-Za dużo chcesz wiedzieć moja droga, ale powiem Ci. Ponieważ tacy jak twój brat, tylko by brał, a nie płacił. A ja muszę oddać za towar kasę. Widzisz nade mną też stoi szef, którego muszę się słuchać- takie życie.
-Uzależnił się od tego gówna, bo takie składy robicie, żeby sięgali po następne działki-powiedziałam.
-No proszę, widzę, że jednak znasz się na rzeczy. Może zostaniesz kiedyś szefem gangu, tak jak ja-zaśmiał się.
-No jasne, bo o niczym innym nie marzę, tylko o tym, żeby pakować się w takie świństwo-powiedziałam.
-Dobra. Za niecałą godzinę wkraczamy do akcji. W tedy już nie ma odwrotu-powiedział chłopak.
-Chcę 10 procent-powiedziałam. Muszę zapłacić za operację Luka-powiedziałam.
-No proszę. Stawiasz własne warunki. Dlaczego niby mam się na nie zgodzić?-spytał. To raczej ja powinienem stawiać warunki, a nie ty-dokończył zdanie.
Milczałam, miał rację, ale grałam twardą. Wcale nie chciałam napadać na bank, lecz nie miałam innego wyboru. W prawdzie nie wiem co gorsze kradzież, czy prostytucja. Byłam w kropce.Czekałam jak na skazanie. Minuty coraz bardziej się dłużyły, a ja nie mogła opanować zdenerwowania. Jednak muszę to zrobić, żeby wszystko było dobrze. Tyle bym dała, żeby było tak jak wcześniej. Lepiej jednak żyć w nieświadomości, niż w ciągłym strachu przez jutrem.

***********
I jak wrażenia moi drodzy?
Koniecznie piszcie w komentarzach, 
co was zaciekawiło i jak wrażenia. :)
Jak myślicie kim jest ta tajemnicza postać, 
która dowodzi gangiem?
Liczę na wasze opinie! :)
Do następnego wpisu kochani!
Buziaki :**




czwartek, 31 marca 2016

04. ,,Rodzeństwo może być wredne przez całe życie. Jednak możesz być pewien, że wskoczy za tobą w ogień, gdy ktoś będzie przeciwko tobie''.

Obudziłam się z mokrą poduszką. Przez pół nocy płakałam nad tym co mam zrobić, żeby ochronić moją rodzinę. Dlaczego to zawsze mi przytrafiają się takie rzeczy?
Bałam się, że w każdej chwili Lukowi się pogorszy i miałam dziwne przeczucie, że Loganowi może grozić niebezpieczeństwo. W końcu jest taki bezbronny.
Dzisiaj niedziela, więc matka jest w końcu w domu. Zeszłam wytłumaczyć jej jak poważny jest stan Luke. Weszłam do salonu. Siedziała na białej kanapie z laptopem. Robiła jakieś dokumenty potrzebna na jutro do pracy. Ciągle jest w pracy. Nawet gdy jest w domu wydaję mi się nie kontaktowa z rzeczywistością.
-Mamo!-powiedziałam.
Jednak nic mi nie odpowiedziała, więc powtórzyłam słowo ,,mamo''.
-Yyyy tak skarbie. Chwilka pracuję, tylko dokończę tę fakturę i porozmawiamy.
Jak zwykle ma mnie głęboko i szeroko. Chciałam już coś jej odpowiedzieć, ale nagle rozległ się głos dzwonka. Podeszłam do drzwi po czym złapałam za klamkę.
W wejściu stał ojciec. Nie spodziewałam  się go dzisiaj. Jego ,,niby'' delegacja miała się skończyć dopiero za dwa dni. Miałam do niego masę pytań, może to i dobrze, że wcześniej wrócił. Może będę miała chociaż chwilę czasu, aby wybadać kim była ta tajemnicza kobieta, która ostatnio z nim widziałam.
Johny wszedł nie mówiąc ani słowa. Po chwili spytał się:
-Gdzie jest matka?
-W salonie.. Zaraz poczekaj mam do ciebie kilka pytań-powiedziałam.
Ojciec poszedł do salonu.
-Wyprowadzam się-oznajmił.
Po czym poszedł na górę i zaczął się pakować.
Zamurowało mnie te nagłe wejście taty. Z resztą mamę chyba też. Odłożyła laptopa po czym zrobiła wielkie oczy.
-Jak to się wyprowadza?-powiedziała.
Następnie zawołała na cały dom.
-Johny!!!! Co ty odwalasz? Pomieszało Ci się w głowie?
-Nie skarbie!-wrzasnął. Po prostu zrozumiałem, że nie jestem z tobą szczęśliwy-powiedział schodząc ze schodów.
Stałam obok nie wiedząc co mam powiedzieć. Miałam pustkę w głowie. Zaskoczył mnie całą tą sytuacją. Nie wiedziałam o co chodzi. Patrzyłam na zdenerwowanie mamy i jej bezradność.
-Najwyższy czas poukładać swoje życie na nowo. Poznałem pewną kobietę, dla której liczę się bezwarunkowo. Zakochałem się w niej od pierwszego wejrzenia. Ona z resztą we mnie też. Z tobą byłem nieszczęśliwy. Nigdy nie miałaś na nic czasu. Ciągle jesteś w pracy, nawet w domu. Mam tego dosyć, dlatego się wyprowadzam-powiedział Johny.
-Jak to ? Ty draniu!  Jak możesz nas zostawiać, nie tylko mnie, ale i nasze dzieci. One już w ogóle się dla ciebie nie liczą? -krzyczała matka.
-To dla ciebie nigdy się nie liczyły. Miałaś je i mnie zawsze w dupie! I wiesz co Ci powiem zołzo?
Nigdy Cię nie kochałem.  Kochałem czułą, seksowną i szaloną dziewczynę, a nie gderliwą, zapracowaną i bezuczuciową zołzą. A gdy się z tobą żeniłem myślałem, że jesteś inna. Nigdy bym się z tobą nie ożenił, gdybym wiedział, że jesteś taką oschłą wiedźmą-powiedział Johny.
-Ty świnio! Puszczasz się z jakąś lafirynda i ty do mnie masz pretensję!? Biedny Johny taki niewinny! Tylko on jest poszkodowany! Wiesz co? Sam zobacz jak ty nas krzywdzisz! Co ty wyprawiasz! Ja staram się zarobić na nasz dom. Na rachunki, na książki do szkoły dla dzieci, a ty tylko się obijasz. Zamiast ciężko pracować na wykarmienie rodziny, puszczasz się z jakąś szmatą!
Jak ona ma na imię? No proszę przyznaj się cwaniaku!-wykrzyczała ze łzami w oczach Anna.
-Nie znasz jej, to osoba z uczuciami, robocie. Jest inna niż ty. Ty takich ludzi nawet nie odróżniasz co?
I jeszcze jedno. Macie dwa tygodnie na opuszczenie tego domu. Prawnie należy do mnie, więc nie widzę potrzeby, żebyś w nim mieszkała! Jeśli myślisz, że coś Ci dam za rozwód, to się grubo mylisz. Jedynie mogę wpłacać na dzieci. Szkoda mi tylko Logana, że będzie musiał żyć z taką nieczułą matką! Luke jest pełnoletni, a Laura będzie już nie długo. Będą mogli od ciebie w końcu uciec-wypowiedział się Johny.
-Dlaczego teraz to robisz miałeś na to tyle lat? To przez tą ździrę, z którą Cię widziałam ostatnio dwie ulice stąd? -spytałam ze łzami w oczach ojca.
-Jak to? Widziałaś ją? To nie możliwe... -powiedział Johny.
Popatrzył na matkę, jakby bał się, że powiem jej kto to był.
-Przepraszam Laura, ale nie mogę tego wytrzymać. Twoja matka nie daje mi szczęścia-powiedział ojciec. Po czym wyszedł z domu.
Matka usiadła z wrażenia. Zakryła twarz rękoma. Płakała. Nie wiedziałam jak się zachować. To wszystko prawda o czym mówił tata. Matka nigdy nie miała dla nas czasu, ale żeby tak ją traktować?
Ale znowu jak to widzi ojciec? Że tak po prostu nas zostawi? Co z nami, czyli jego dziećmi. Ta kobieta zawróciła mu w głowie i od razu chce z mamą rozwód. To okropne, moja rodzina się rozpada. Nawet nie wiem kim jest ta kobieta. W końcu była w tedy w ciemnych okularach, dlatego nie byłam w stanie jej rozpoznać.
Popatrzyłam na matkę, pomimo tego wszystkiego było mi jej żal. Zawiniła, ale chciała dobrze, żebyśmy godnie żyli, żeby na nic nam nie zabrakło. Pochyliłam się nad nią.
-Ty! Ty wiedziałaś?-spytała.
-Widziałam tylko przedwczoraj jakąś kobietę z nim dwie uliczki dalej, gdy wracałam do domu. To w tedy koło furtki pobili Luka. Nie miałam nawet kiedy Ci powiedzieć, a w sumie nic szczególnego ją nie widziałam miała czarne okulary i nie mogłam jej rozpoznać. Nie chciałam Cie dodatkowo martwić, nie miałam żadnych dowodów.
-Kłamiesz! Wiesz kim ona jest, tylko nie chcesz mi powiedzieć! Wszyscy mnie okłamują- szlochała matka. Zostaw mnie chce być sama- powiedziała.
I jak tu dogodzić? Jednak rozumiałam mamę, czuję się oszukana przez ojca. Niestety nic nie mogłam poradzić. Poszłam do kuchni napić się trochę wody z tego wrażenia. Byłam wstrząśnięta.
Nagle zadzwonił telefon.  Pierwsza myśl, o której pomyślałam to bandyci, którzy ostatnio dzwonili.
-Hallo?-spytałam niepewnie.
-Hallo? Czy dodzwoniłem się do rodziny Marano?-spytał głos w słuchawce.
-Tak? A kto mówi?
-Tutaj doktor Wilczewski. Dzwonię ze szpitala. Państwa syn Luke...-powiedział lekarz.
-Co nim?-spytałam przerażona.
-Najlepiej to proszę przyjechać do szpitala. Na miejscu porozmawiamy.
-Dobrze, już jadę-powiedziałam.
Przez myśl umknęło mi coś strasznego. A jeśli Luke.... nie żyje? Nie, nie to nie dorzeczne. W prawdzie nie było z nim najlepiej, ale też i nie najgorzej. Nie mogę o tym myśleć. Nie teraz gdy wszystko się sypie. Muszę jak najprędzej tam pojechać.
Ubrałam czarną kurtkę i przez chwile wahałam się czy mówić, że dzwonił lekarz. Jednak stwierdziłam, że nie wiem co z nim. Postanowiłam sama odwiedzić brata, później powiem matce jak się czuję. Teraz powinna ochłonąć.
-Wchodzę-powiedziałam, jednak nikt mi nic nie odpowiedział.
Zaraz powinna przyjść Agnieszka, więc zaopiekuję się Loganem.
W końcu dotarłam do szpitala. Weszłam do sali, w której ostatnio leżał Luke. Jednak jego łóżko było zaścielone i nie było jego rzeczy.
Przeraziłam się, usiadłam na łóżku i zaczęłam płakać. Tyle spraw miał jeszcze do załatwienia.
Nagle wszedł lekarz. Przygotowałam się już na słowa typu ,,Przykro mi, ale nie zdołaliśmy go uratować''. Ledwo co oddychałam. Nie zaciekawię zaczął się  ten dzień, więc byłam przygotowana na najgorsze.
-Ty do Luka Marano, tak?
-Tak-powiedziałam cichym głosem.
-Przenieśliśmy go do izolatki. Niestety, jego stan bardzo się pogorszył. Ma teraz podłączony tlen, cały czas obserwujemy go przez monitor.
-To znaczy, że Luke żyje?-spytałam.
-Tak, tak, lecz jego stan jest bardzo zły. W każdej chwili grozi mu śmierć. Dlatego chciałem, żeby pani przyjechała. Nie chciałem mówić takich rzeczy przez telefon. Niestety jest jeszcze jedna sprawa-powiedział doktor.
Ucieszyłam się. To źle, że jest w opłakanym stanie, ale przynajmniej żyje, więc jest chociaż najmniejsza nadzieja.
-Jaka?-spytałam.
-Musimy wykonać operację. Bardzo by pomogła, ale jest bardzo droga, ponieważ nie płaci za nią fundusz zdrowia- oznajmił doktor.
No nie, czy cały ten świat opiera się tylko na pieniądzach?
-Dobrze, powiem o tym rodzicom-powiedziałam do doktora.
W istocie rzeczy sama będę musiała coś wykombinować. Tata zakłada nową rodzinę, a matka jest załamana. Nie będzie miała głowy na to. Sama muszę się tym zająć. Tylko jak?
-Czy mogę go zobaczyć?-spytałam.
-Oczywiście-powiedział doktor.
Pielęgniarka zaprowadziła mnie do Luka. Siadłam obok niego.
-Tyle mi strachu narobiłeś. Cieszę się, że mam takiego brata jak ty. Pomimo wszystkich sporów jakie były między nami i tak Cię kocham-powiedziałam do nieprzytomnego brata.
Z oka popłynęła mi łza.
-Dzisiaj ojciec odstawił cyrk. Wyprowadził się, a matka się załamała. Nie wiem jak dalej będziemy żyć, dlatego proszę Cię o tylko jedno. Nie zostawiam mnie tutaj samej. Walcz do samego końca braciszku.
Nagle z jego oka popłynęła łza. Tak bardzo się ucieszyłam. Może faktycznie mnie słyszy.
-Siostro, siostro-krzyczałam.
-Co się stało?
-Z oka popłynęła mu łza, to znaczy, że z nim lepiej?-spytałam uradowana.
-Niestety to nic nie znaczy, po prostu to płyn. Od czasu może mu wypłynąć.
Ta odpowiedz mnie zdołowała. Jednak wiedziałam jedno, że muszę mu pomóc za wszelką cenę.
-Trzymaj się brat. Wyciągnę Cię z tego bagna. Choćby mnie maiło to kosztować życie- powiedziałam.
Zacisnęłam jego dłoń. Wstałam po czym delikatnie go pocałowałam w czoło. Nie mogłam patrzeć na cierpienie mojego brata.
-Wyjdziemy z tego razem-szepnęłam do Luka.

************
Jak wam się podobało moi kochani?
Spodziewaliście się takiego przebiegu akcji?
Zaskoczę was, to nie koniec.
W następnym rozdziale możecie być zszokowani. :)
Liczę na wasze komentarze.
Komentując motywujecie do pisania. :)
Piszcie co myślicie na temat Johna i Anny.
Jak myślicie, jak potoczą się dalsze losy rodziny Marano?
Buziaki :***