poniedziałek, 2 maja 2016

07. ,,Są w życiu chwi­le, gdy myśli się, że jest tak źle, iż już gorzej być nie może. Wte­dy właśnie oka­zuje się... że jed­nak może. ''

Gdy w końcu się ocknęłam, znajdowałam się w małym ciasnym pomieszczeniu z kratkami.
Tak, tak byłam w więzieniu. Nie mogłam w to uwierzyć. Przecież  nie spełnia kilka tygodni temu byłam grzeczną, normalną nastolatką z pozoru kochającą i zgraną rodziną. Natomiast teraz jestem zdesperowaną, niebezpieczną dziewczyną, która walczy o swoich najbliższych.
Miesiąc temu nie byłabym w stanie napaść na bank z nieznajomymi kolesiami, którzy są mafią.
Jednak teraz właśnie to zrobiłam. Nie mogę w to uwierzyć.
Zauważyłam, że moja ręka jest zabandażowana, w końcu uderzył w nią pocisk. Starałam się ją ruszyć, lecz bardzo mnie bolała. Postanowiłam jej nie nadwyrężać.
Usłyszałam szelest kluczy. Jakiś młody policjant otwierał moją klatkę.
Chłopak był szczupły o dobrze zbudowanej sylwetce. Jego bluzka z krótkim rękawkiem odsłaniała jego mięśnie. Miał długie, czarne spodnie. Na głowie zaś niebiesko-białą czapkę, a na oczach czarne okulary.
-Co teraz ze mną będzie?-spytałam.
-To zależy od ciebie-powiedział młody mężczyzna z powagą.
-Jak to? To znaczy, że będę musiała z wami współpracować, a wy obiecacie mi w zamian mniejszy wyrok, a potem i tak mnie wsadzicie do pierdla?-spytałam prześmiewczo.
-Nie koniecznie- zaśmiał się policjant. -Widzę, że sporo filmów się naoglądałaś.
-Może...-bąknęłam.
Policjant popatrzył na mnie.
-Zapraszam na przesłuchanie-powiedział policjant.
Był poważny i stanowczy.
Mocno złapał moje ręce po czym skuł je kajdankami.
-Ała! To boli! Przecież już stąd nie ucieknę, nie mam jak-powiedziałam.
-Muszę zachować zasady ostrożności. Poza tym to nie salon piękności księżniczko, tutaj nie będziemy się z Tobą cackać-powiedział z groźną miną mężczyzna.
-Ale mam ją ranną, dlatego powinien Pan uważać-powiedziałam z bólem.
-Trzeba było nie uciekać-powiedział mężczyzna.
-To Pan do mnie strzelał?-spytałam.
-Nie. Ale jeśli będzie trzeba strzelić jeszcze raz, będę musiał-powiedział bez zastanowienia policjant.
Chłopak zaprowadził mnie do sali w której były tylko dwa krzesła i mały stół, który stał na środku. Pomieszczenie było dobrze oświetlone.
Policjant kazał mi usiąść na jednym z krzeseł, po czym rozkuł mi ręce. Na stole był mikrofon, do którego miałam mówić, tak żeby słyszały mnie osoby siedzące za ścianą. Widziałam coś takiego na filmach. Jednak nie spodziewałam się nigdy, że to ja będę siedzieć w takim miejscu.
Mężczyzna zdjął czarne okulary i położył je delikatnie na stole.
Miał brązowe oczy. Był śliczne, mógłby nimi uwieść nie jedną z kobiet. Przez chwilę się rozmarzyłam.
-Zaczynamy. Jak się nazywasz?- zadał pytanie mężczyzna.
-Laura Marano- odpowiedziałam.
Po krótkiej chwili dopowiedziałam:
-A Pan? Jak ma na imię?
Policjant spojrzał na mnie z zaskoczoną miną. Po chwili lekko się uśmiechnął.
-Wydaję mi się, że to ja tutaj zadaję pytania- powiedział funkcjonariusz.
-Ah! Dobrze-pokiwałam głową z uśmiechem.
Nie mogłam się powstrzymać. Myślałam, że w takich chwilach będę poważna i przestraszona. Jednak jak na razie chce mi się śmiać. Policjant wydawał się stanowczy i groźny, a ja jednak widziałam czarującego mężczyznę. Jednak wiedziałam, że nie mogę pozwolić sobie teraz na jakieś romanse, gdy moja rodzina się rozpada.
-Jeśli musisz wiedzieć nazywam się Ross-powiedział z lekkim opóźnieniem chłopak.
-Ross... ładne imię- powiedziałam z powagą.
-Dziękuję. Teraz jednak wróćmy do  przesłuchania-powiedział mężczyzna.
-Kim był ten chłopak, z którym dokonałaś napadu na bank?-spytał policjant.
-Nie wiem-powiedziałam.
-Nie wiesz z kim zrobiłaś coś takiego?-spytał z ironią funkcjonariusz.
-Tak. Wiem, że to może wyglądać idiotycznie, ale na prawdę nie znam tego typa-powiedziałam.
To straszne, nie wiem z kim odważyłam się napaść na ten przeklęty bank. Tym bardziej, że tylko mnie złapali, a tamtego gnoja nie. Teraz to ja wychodzę na idiotkę. Pewnie myśli, że kłamię, ale jak ja mam mu to wyjaśnić. Jestem kretynką, nic mi się zawsze nie udaję, dlaczego niby miałby się udać taki duży skok na bank?
-No proszę, czyli nie chcesz współpracować?-powiedział surowym głosem chłopak.
-Ależ chcę!-powiedziałam przestraszona.
-Czy wiesz co grozi za takie przestępstwo- spytał mężczyzna.
-Pewnie więzienie...-powiedziałam.
-Tak! Nie rozumiem dlaczego takie małolaty jak ty, robią coś takiego..-powiedział Ross.
-Najwidoczniej nigdy się nie znalazłeś w takiej sytuacji, co ja teraz..!-powiedziałam z ciszonym głosem do mężczyzny.
Ross udał, że nie słyszy. Po czym zadał kolejne pytanie.
-Dlaczego dokonałaś rabunku?
-Ponieważ potrzebowałam tych pieniędzy. Ostatnio wszystko mi się wali. Rozstanie rodziców i ciężko ranny brat. Musze zdobyć pieniądze na jego operację, bo inaczej może umrzeć. Na dodatek ta mafia zadzwoniła do mnie, że jeżeli nie spłacę brata to oni zrobią porządek z moją rodziną. Później ten skok na bank, żeby w końcu te typy się ode mnie odczepiły...
-Kim jest twój brat?-spytał policjant.
-Luke Marano. Jak się okazało to ćpun. Ma porachunki z mafią, która go pobiła i teraz jest w szpitalu. Potrzebuję na pilną operację.
-Co wiesz na temat mafii?-dopytywał mężczyzna.
- W Sumie to mało. Dzwonili kilka razy i dopominali się o forsę. Grozili, że zajmą się moją rodziną, tak jak Lukiem. Mówili, że jak nie oddam im pieniędzy, które pożyczył od nich Luke z odsetkami wykorzystają mnie jako zapłatę. Nie wie Pan jak to jest walczyć o własną rodzinę-szlochałam przy stole.
-Zdziwiłabyś się...-powiedział z ciszonym głosem mężczyzna.
Spojrzałam w stronę Rossa. Widziałam w nim skruchę, jakby chwilowe załamanie. Widać, że w środku tego nieczułego na pozór chłopaka ukryta jest niewinność i zagubienie. Jednak Ross stara się to ukryć.  Nagle twarz Rossa nabrała poważniała.
-Na dzisiaj to tyle-powiedział z poważnym głosem.
-Zadzwońcie do jej opiekunów-powiedział funkcjonariusz do mikrofonu.
-Tylko nie to..! -powiedziałam przestraszana.
Ross mógł sobie pomyśleć, że boję się rodziców, w końcu jestem małolatą, przynajmniej tak mnie nazwał... Jednak prawda jest zupełnie inna. Wszystko się wali to po pierwsze,  praktycznie już nie mam rodziny, to po drugie, a gdy zadzwonią do rodziców to zorientują się, że matka jest pod wpływem alkoholu i w tedy ze mną i z Loganem będzie źle. Trafimy do domu dziecka i nasza rodzina się totalnie rozsypie.
Ross odprowadził mnie do celi.
-Pewnie myślisz, że jestem zwykłą gówniarą, która jest zbuntowana i robi nazłość własnym rodzicom- powiedziałam ze skruchą do policjanta.
-Nie, nie uważam tak. Może mówisz prawdę, jeśli tak to wiem co przeżywasz, bo sam nie miałem łatwo. Jeśli kłamiesz to jeszcze nie wiesz jak życie może Ci dokopać- powiedział chłopak.
-Ty taki policjant, miałeś przesrane... jasne- powiedziałam.
-To, że jestem kim jestem, nie oznacza, że nie miałem ciężko-powiedział podwyższonym tonem mężczyzna. -Moja matka zmarła, gdy miałem rok, a ojciec był alkoholikiem. Trafiłem do domu dziecka, gdzie w każdym dniu walczyłem o przetrwanie.  Gdy ukończyłem 7 lat zostałem potrącony na pasach przez pijanego chłopaka. Byłem w ciężkim stanie, lekarze mówili, że mam 10% na przeżycie. To Bóg mnie uratował, to dzięki niemu tutaj jestem. Najwidoczniej miał według mnie plany. Gdy miałem 14 lat zostałem zaadoptowany przez małżeństwo, które nie mogło mieć własnych dzieci. Kochałem ich jak własnych rodziców. Jednak ojciec był w podeszłym wieku i zaraz zmarł. Została mi jedynie matka. Starała się, żebym był szczęśliwym dzieckiem. W szkole byłem wyzywany od dzieci z bidula. Często brałem udział w bijatykach. Matka nie miała ze mną lekko.
Gdy skończyłem 17 lat dowiedziałem się, że jest chora na białaczkę. Co dzień patrzyłem jak umiera. Była coraz słabsza, aż w końcu gdy skończyłem 19 lat odeszła. Znów zostałem sam jak palec. Ukończyłem różne szkolenia i kursy i jestem policjantem. Marzyłem o byciu lekarzem, jednak gdy patrzyłem na cierpienie matki, uświadomiłem sobie, że nie zniósłbym tego po raz drugi. Tym bardziej, że nie na każdą chorobę jest lekarstwo.
-Przykro mi-powiedziałam zdumiona z ciszonym głosem.
-Ale teraz to nieważne. Życie toczy się dalej-powiedział mężczyzna.
Spojrzałam z brązowe oczy Rossa, widać było, że mówiąc mi to, nie było mu lekko. Był taki przygnębiony, że pragnęłam go przytulić i powiedzieć ,,wszystko będzie dobrze'', tak jak kiedyś robiła mi to mama. Jednak nie mogłam odważyć się na ten czyn, w końcu nie byłam dla niego bliską osobą. Uważa mnie za małolatę.....
Ross wstał i zamknął moją cele,po czym zostałam sama.
Jego opowieść mnie wzruszyła. To on miał przesrane, nie ja. Było mi trochę głupio, że robię z siebie taką ofiarę życia. Muszę wziąć się w garść.
Jestem kretynką, że wpakowałam się w coś takiego. Jak mam pomóc teraz Lukowi?
Skuliłam się na podłodze i starałam zasnąć. Przynajmniej teraz nie boję się, że dopadnie mnie mafia. Teraz boję się o Logana, który został porwany zapewne przez mafię. Co oni z nim zrobią, przecież matka pije do nieprzytomności, więc pożytku z niej nie będą mieć, a Luke jest ciężko ranny w szpitalu i walczy o swoje życie. Logan nie będzie im do niczego potrzebny. A jeśli wyrzucą go na jakimś śmietniku, w końcu tyle się teraz słyszy o porzucaniu dzieci. Muszę go uratować, tylko jak?
 Jest ciemno i głucho. Chciałabym obudzić się teraz w moim pokoju, jakby nigdy nic.
Jednak to tylko moje marzenia...


*************
Dzisiaj taki sobie rozdział,
sprawy muszą jeszcze się rozwinąć,
więc proszę o cierpliwość. :)
Mam nadzieję, że przynajmniej trochę was zaciekawiłam.
Piszcie co myślicie w komentarzach! :)
Następny rozdział już niedługo.
Pozdrawiam! :)